Chapter Text
Był piękny, słoneczny piątek, a królewski okręt zakotwiczony w arendellskich dokach właśnie szykował się do wypłynięcia.
Królowa Anna stała przy oknie w bibliotece i patrzyła na zatokę. Serce mocno biło jej w piersi. Mówiła sobie, że to z powodu podekscytowania zbliżającą się podróżą, wiedziała jednak, że nie jest to do końca prawda. Ostatnie tygodnie mocno dały jej w kość. Już dawno mieli być w drodze, ale za każdym razem pojawiał się jakiś niecierpiący zwłoki problem do rozwiązania. A to niezadowolony ambasador, a to pilne wieści od barona Snoob, a to nagła wizyta króla Jonasza z Vesterlaandu w sprawie jego córki. Główną kwestią była jednak przetaczająca się wśród marynarzy epidemia grypy. Pierwszą falę miała zamiar przeczekać, dać ludziom czas na odpoczynek i rekonwalescencję – ale zaraz za nią przyszła druga, jeszcze silniejsza. A napięty grafik był nieubłagany. Trzeba było ruszać. Dziś, wedle wyliczeń kapitana Tristana, był ostatni możliwy termin. Jeśli nie podniosą kotwicy – równie dobrze mogą nie płynąć w ogóle.
- Trema, wasza królewska mość? – Generał Mattias podszedł do niej i skłonił się lekko.
- Raczej zmęczenie – rzekła, uśmiechając się delikatnie. – Ale mam nadzieję odpocząć na pokładzie. Wszyscy są już obecni?
- Tak jest. Czekamy tylko na panią.
- W takim razie, ruszajmy! – Poprawiła koronę wpiętą w warkocz. Długo myślała nad tym, co dziś powie, a i tak miała zupełnie sucho w gardle.
Gdy szli długim korytarzem do sali narad, Anna starała się sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miała wolne. Korona, którą przyjęła z ochotą z rąk starszej siostry, mocno ciążyła. Z kolejnymi latami mijającymi na tronie nabrała królewskich manier, ogłady i rezerwy, często jednak czuła, patrząc w lustro, że to nie jest tak naprawdę ona. I tęskniła za księżniczką Anną, która mogła ślizgać się na parkietach i zdobywać nowych przyjaciół w miasteczku. Teraz rzadko kiedy miała okazję, by wyjść choć na moment po słodkie bułeczki albo by potowarzyszyć Kristoffowi przy zbieraniu lodu. Cóż. Coś za coś. Ceniła sobie swoją rolę i możliwość zmieniania życia poddanych na lepsze. Ceniłaby ją jednak jeszcze bardziej, gdyby nie wymagała wielogodzinnego siedzenia za biurkiem, czytania i podpisywania papierów, z których niewiele wynikało i zastąpienia tańców na balach siedzeniem przy stołach bankietowych z ludźmi starszymi od niej o pięć dekad.
Na szczęście, pomyślała, odganiając ponure myśli, następne tygodnie będą pełne wygłupów. I śmiechu. Trzeba było tylko dopiąć wszystko na ostatni guzik. Jeszcze tylko to jedno, ostatnie spotkanie, dla podsumowania wszystkiego, co zostało opracowane do tej pory.
Gdy tylko otworzyły się drzwi, wszyscy obecni przy długim stole wstali i złożyli jej ukłon. Przedstawicielstwo zarówno Arendelle, jak i Northuldrów, jej najbardziej zaufani doradcy i przyjaciele. Sprawdzeni ludzie, którzy mieli dbać o wszystko pod jej nieobecność.
- Siadajcie, proszę – powiedziała, gdy młody sługa odsunął jej krzesło. – Cieszę się, mogąc was wszystkich zobaczyć przed wyjazdem.
- To dla nas przyjemność, wasza wysokość – odpowiedział lord Peterssen, najstarszy obecny, sprawujący obowiązki regenta w czasach, gdy Elsa była jeszcze zbyt młoda na objęcie władzy.
- Nie chcę jednak długo was zatrzymywać, więc postaram się streścić. – Złożyła ręce na blacie i starała się udawać, że wcale nie są spocone. Takie zebrania zawsze tak na nią działały, bo zawsze miała wrażenie, że robi coś nie tak. A przynajmniej – nie tak dobrze, jak zrobiłaby to Elsa. – Po starannym przemyśleniu sprawy postanowiłam, że na czas mojej wizyty w Koronie wszyscy wspólnie będziecie opiekowali się Arendelle. Na czele z generałem Mattiasem – wskazała na starego żołnierza – Yeleną – skinęła głową przywódczyni Northuldrów – i Baltazarem – posłała łaskawe spojrzenie siedzącemu przy samym końcu stołu, staremu trollowi. – Postanowiłam, że każdy z nich trzech będzie miał takie samo prawo głosu. Głównym doradcą ustanawiam lorda Peterssena ze względu na jego doświadczenie i oddanie królestwu. Mam nadzieję, że przyjmie pan nominację?
Staruszek przez chwilę patrzył w przestrzeń. Jego głowa była już zupełnie siwa, a rysy twarzy praktycznie zniknęły pod siatką zmarszczek. Nie wiedziała dokładnie, ile miał lat, ale wyglądał na blisko sto, to na pewno. Ostatecznie… był nie tylko regentem Elsy, ale też ich ojca, króla Agnarra. Musiał być w słusznym wieku.
- Oczywiście, wasza królewska mość – odrzekł trzeszczącym, charakterystycznym głosem, przypominającym skrzypienie starych schodów prowadzących do jeszcze starszej biblioteki. – Natychmiast poczynię odpowiednie przygotowania, by przenieść się bliżej zamku.
- Nie chciałabym, żeby był to dla pana kłopot! – Tego właśnie się obawiała! Lord Peterssen miał już swoje lata, a przez ostatnie z nich jego zdrowie mocno podupadło. Miała nawet pomysł, żeby w ogóle go do tego nie mieszać i pozwolić mu cieszyć się zasłużoną emeryturą, jednak jego wiedza na temat bieżącej i przeszłej polityki była nadal nieoceniona. Mattias szybko nadrabiał swój pobyt w Zaklętej Puszczy, ale Yelena i Baltazar nadal żyli poza granicami. I o ile lasy i Northuldrowie byli coraz aktywniej włączani do decydowania o losie ich wspólnego królestwa, tak jednak potrzebowali kogoś, kto był na miejscu i orientował się w sytuacji.
- Ależ nie jest, wasza wysokość! – zapewnił szybko. – Naprawdę. Zrobię co w mojej mocy, żeby pomóc. Natychmiast poślę wiadomość do domu.
- Wspaniale. – Odetchnęła z ulgą i zwróciła się do pozostałych. – Oczywiście, poza Mattiasem, Yeleną i Baltazarem, oraz lordem Peterssenem, wszyscy nadal będą mogli się wypowiedzieć i wnieść swoje uwagi. Jeśli jakaś sprawa zostanie uznana za wymagającą mojej uwagi i będzie mogła poczekać do Świąt, zostawcie ją na moim biurku, zapoznam się z nią najszybciej, jak można. Jeśli coś nie będzie mogło poczekać, cóż. Wiecie, gdzie do mnie pisać. Do końca listopada – do Korony, a potem – do dworu w Cesarstwie. Wszystko jasne?
Odpowiedziało jej chóralne „Tak jest”. Kamień z serca, myślała, że będą bardziej marudzić. Zwłaszcza na Yelenę i Baltazara. Być może faktycznie zaczynali się przyzwyczajać?
Następne pół godziny zajęło im załatwianie ostatnich rzeczy możliwych do załatwienia przed wypłynięciem, a potem, wreszcie, Anna usłyszała pukanie do drzwi.
- Wasza wysokość? – Gerda, wierna, stara ochmistrzyni, wsunęła głowę do środka. – Już czas.
- W samą porę! – stwierdziła królowa; nerwy chyba naprawdę zaczęły ustępować ekscytacji. – Cóż, moi kochani. Czas chyba ruszać. Odprowadzicie mnie?
Królewski orszak został uformowany, gdy słońce wisiało już nisko nad horyzontem. Do doków nie było daleko – zaledwie kilka minut spaceru. Jednak gdy jest się powszechnie uwielbianą władczynią, przebycie tak krótkiego dystansu może się niespodziewanie wydłużyć. Zwłaszcza, gdy wszystkie dzieci chcą cię przytulić, każda kobieta pragnie życzyć szczęśliwej podróży, a każdy mężczyzna – udzielić dobrej rady na temat przetrwania na morzu. Niektórzy próbowali też wciskać jej w ręce drobne podarunki na podróż. Być może, pomyślała przelotnie, podświadomie chcieli ją uchronić przed nieszczęściem. W końcu, statki nie były łaskawe dla jej rodziny.
- Uważajcie na siebie, Anno – rzekła Yelena, idąca po jej lewej stronie, jakby wyczuwała, o czym młoda królowa myśli. – Morze jest nieprzewidywalne.
„Jakbym sama nie wiedziała tego najlepiej!” – pomyślała; serce nieco ją zakłuło. Northuldra chyba zauważyła błysk urazy w jej oczach, bo szybko dodała:
- Nie miałam na myśli nic złego…
- Jasne, jasne – prychnął Mattias. – Nie strasz królowej! Prawdopodobieństwo, że cokolwiek pójdzie nie tak…
- Czy możemy nie zapeszać? – syknęła Anna, znów czując ucisk w żołądku.
- Och. Oczywiście. Przepraszam. – rzekł, kłaniając się niezręcznie w marszu, po czym ciągnął: – Sam nie lubię statków. Świat za bardzo się na nich kołysze.
- Innymi słowy, masz chorobę morską? – Uśmiechnęła się.
- Och, straszliwą – przytaknął, nie zważając na krzywe spojrzenie Yeleny. – Dlatego dziękuję Bogu, że nie muszę wybierać się z wami. Kiedy raz płynąłem z twoim dziadkiem i ojcem na Morze Południowe, praktycznie nie wychodziłem z mojej kajuty. Było mi strasznie wstyd, bo miałem przecież towarzyszyć i chronić księcia… a nie byłem w stanie nawet stanąć prosto, a żołądek wywracał mi się na lewą stronę. Najgorsze tygodnie w moim życiu. Do tej pory mam ciarki.
Anna zaśmiała się z grzeczności, ale prawda była taka, że wspomnienie o ojcu tylko zacisnęło mocniej supeł na jej wnętrznościach. Mattias chyba to zauważył, bo spoważniał.
- Wszystko będzie w porządku, Anno – zapewnił łagodnie. – Wszyscy nasi meteorolodzy zapowiadają wam świetną pogodę. Szlak jest znany, macie najbardziej doświadczonego kapitana w Arendelle, a okręt jest prosto ze stoczni, więc nic nie zdążyło go jeszcze osłabić.
- Wiem – powiedziała. – Masz rację, to tylko trema.
W końcu przed oczami Anny rozpostarło się błyszczące w świetle wieczora morze – i kołyszący się statek. Na kei przy trapie, ubrany w wyprasowany mundur, stał jego kapitan, wyprężony na baczność.
- Wasza wysokość! – zawołał, salutując. – Melduję jednostkę gotową do wypłynięcia!
- Wspaniale! – Więc w końcu nadeszła ta chwila. Wypływają. Tylko gdzie była…
Rozległ się tętent końskich kopyt. Nie dochodził on jednak z miasta, a od strony horyzontu. Od strony północy. Wszyscy natychmiast spojrzeli w tamtym kierunku.
W promieniach zachodzącego słońca, na błyszczącym, magicznym rumaku, galopowała Elsa. Rozpuszczone, prawie białe włosy rozwiewały się za nią na wietrze. Spod kopyt Nokka pryskały krople wody, w pomarańczowo-czerwonym świetle wyglądające jak iskry. Pędzili szybko, z nieziemską gracją, która należna była wyłącznie duchom natury. Całe Arendelle westchnęło w zachwycie.
Koń zatrzymał się tuż przy wejściu na keję, rzucając łbem. Elsa zeskoczyła z jego grzbietu na drewniany pomost, nieśmiało pomachała wiwatującym poddanym – i stanęła przed swoją siostrą.
- Anno – dygnęła.
- Elso. – Anna odwzajemniła dygnięcie.
Przez chwilę patrzyły na siebie w milczeniu – a potem wybuchły śmiechem i rzuciły się sobie w ramiona.
- Wspaniale, że się zgodziłaś – rzekła królowa.
- Cała przyjemność po mojej stronie! – zapewniła ją starsza siostra. – Ale to straszne, że aż tak ich wszystkich rozłożyło!
- Prawdziwa plaga! – przyznała Anna. – Dlatego płyniemy tylko w tak okrojonej załodze. Piętnastu niedobitków na trzymasztowy statek, plus kapitan i pierwszy oficer. Bez ciebie mogłoby być kiepsko…
- Nic się nie martw, siostra. – Poklepała ją po ramieniu. – Orkanek i ja popchniemy żagle tak, że zawiniemy jeszcze wcześniej, niż się zapowiadałaś.
- Wystarczy mi, że dopłyniemy o czasie. – Otarła czoło. – Naprawdę głupio mi, że cię fatygowałam, ale…
- Daj spokój! – Elsa machnęła ręką. – Wiesz, że zawsze ci pomogę.
- Ale… Ahtohallan i cała reszta… musisz być zajęta.
- Ahtohallan była tam od wieków i będzie nadal, gdy wrócimy. A na razie – siostrzana wyprawa w nieznane!
Anna znów się uśmiechnęła. Tak. To było właśnie to, co chciała zrobić.
Spojrzały obie na statek. Wielki trójmasztowiec, z jeszcze zwiniętym żaglami na rejach, marynarze – ci, którzy uchowali się przed grypą - już uwijający się na linach, burty, ozdobione godłem królestwa, relingi malowane na złoto i zielono. Wypolerowany pokład, świeżo spod hebla. Wszystko jeszcze pachnące lasem.
- Imponujący, prawda?
Anna uniosła brew i pozdrowiła wychylającego się przez barierkę męża, prawdopodobnie już od rana pomagającego w załadunku. Podróż nie miała trwać bardzo długo, ale i tak wymagała zapasów. Nie mówiąc już o podarunkach dla Roszpunki i jej rodziny.
Królewska rodzina z Korony i siostry z Arendelle bardzo się polubiły podczas swych poprzednich wizyt. Zwłaszcza z powodu magicznych właściwości włosów zaginionej przed laty księżniczki. Nawet jeśli jej fryzura była teraz zupełnie krótka, fakt pozostawał faktem. Była to pierwsza osoba poza Elsą, o której wiedziały, że posiadała nadprzyrodzone właściwości.
Płynęły teraz w celu dalszego zacieśnienia stosunków dyplomatycznych, ale nie tylko. Miały nadzieję świetnie się bawić. W końcu, Roszpunka była przede wszystkim ich serdeczną przyjaciółką. Miały bawić na jej zamku aż przez dwa miesiące, a potem wspólnie ruszyć do Cesarstwa, na wielki zlot monarchów z całego kontynentu. Było to pierwsze takie wydarzenie od dziesięciu lat – dla nich miało być pierwsze.
„Tam pewnie nie będzie już tak zabawnie”, pomyślała Anna. Ponoć Cysorz… to jest, oczywiście, Najjaśniejszy Pan, Cesarz Siedmiu Królestw, i tak dalej, lista tytułów ciągnęła się jeszcze długo… był kiedyś bardzo rozrywkowym człowiekiem, wydającym najlepsze bale na świecie, o których opowieści docierały w najodleglejsze zakątki globu. „Niestety” - pomyślała ponuro - „wygląda na to, że nie poznamy tej strony jego natury”.
- Jak myślisz, Jego Najjaśniejsza Mość będzie w ogóle w stanie pojawić się na czymkolwiek, co nie będzie oficjalnym przyjęciem? – spytała, spoglądając na siostrę nieco poważniej.
- Miejmy nadzieję – odparła Elsa. – Ale z drugiej strony… trochę trudno tego oczekiwać. Tak długo starali się o to dziecko.
- Taka tragedia… - westchnęła. – Dobrze, że my nie płyniemy do Eldory.
- Kiedy ostatnio tam byłyśmy, morze było takie spokojne. Kto by pomyślał, że mogą tam być tak wielkie sztormy.
- Natura i jej nieposkromiona siła. Zresztą… - Poklepała ją po ramieniu, próbując znów rozluźnić atmosferę. – Ty to wiesz teraz najlepiej, prawda?
Elsa nie zaśmiała się jednak.
- My obie wiemy to najlepiej – powiedziała poważnie, spoglądając w odległy horyzont.
Serce Anny zadrżało. Mimowolnie przypomniała sobie, jak żegnała swoich rodziców, stojąc dokładnie w tym samym miejscu. Nie wiedziała, że nigdy już nie powrócą ze swej podróży. Tak, jak nowonarodzony następca tronu Cesarstwa nigdy nie powrócił ze swojej pierwszej.
- Będziemy musiały pamiętać, by być bardzo delikatne – stwierdziła, biorąc głęboki wdech. – I nie męczyć go bez potrzeby.
- Tak prawdopodobnie będzie najlepiej. – Przytaknęła Elsa. – Ale wiesz co? Na razie o tym nie mówmy. To chyba nie najszczęśliwszy pomysł, żeby rozmawiać o katastrofach morskich tuż przed własnym wypłynięciem?
- Pewnie masz rację – przyznała. Tak, Mattias przecież powiedział jej to samo. Nerwy naprawdę dawały się jej we znaki.
Zwłaszcza, że niepokoiło ją coś jeszcze. Zza morza już od dawna dochodziły ją wieści o nasilonych atakach na floty handlowe. Co ciekawe, piraci zdawali się szczególnie uwziąć na statki płynące pod banderą Wysp Południa. I w ogóle na Wyspy Południa, jako takie. Chodziły nawet plotki kilka lat temu, że zaatakowali sam zamek – ale to musiała być jakaś bujda. Pewnie ktoś strzelił na wiwat i tyle. Mimo wszystko, było to ciekawe same w sobie, zwłaszcza, że król i najstarszy książę coraz częściej przebąkiwali o powołaniu nowych sił do walki z morskimi rozbójnikami. Anna na razie nie zamierzała się do tej inicjatywy przyłączać, ponieważ ich flota zdawała się bezpieczna, a ona przecież już raz dogadała się z piratami, ale… to w końcu piraci. Ich gust mógł się zmienić w każdej chwili. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie im do głowy, że Wyspy Południa już nie wystarczają. A Arendelle było przecież całkiem bogate. One same miały płynąc statkiem wypełnionym darami dla Korony.
- Cóż. W każdym razie, ty jesteś naszą najlepszą polisą ubezpieczeniową. Nie, siostra? – Poklepała Elsę po ramieniu.
- Zrobię, co z mojej mocy, Wasza Królewska Mość. – Zaśmiała się, przywołując gestem Orkanka i pozwalając, by potargał im obu włosy.
Anna zachichotała i odetchnęła. Wciąż jednak czuła pewne napięcie. Pozostawało mieć nadzieję, że wieść o skarbach w ładowni nie poniesie się zbyt daleko. A gdy wrócą, trzeba będzie chyba zwołać następne spotkania i rozważyć kwestię jeszcze raz. Nawet jeśli będzie to oznaczało częstsze widywanie Westergaardów.
Wzdrygnęła się. Nie. Nie miała ochoty myśleć o Wyspach Południa. Owszem, byli sojusznikami. Owszem, udało im się nawet powołać unię handlową, która przynosiła wielkie dochody. Owszem, byli dobrym partnerem. Ale za każdym razem, gdy spoglądała na to miejsce na mapie, przypominała sobie swoje nieszczęsne zaręczyny i psuł jej się humor na resztę dnia. A za każdym razem, kiedy nie miała już wyjścia i musiała ich odwiedzić, nerwowo zerkała na boki i ciągle wydawało jej się, że w ciemnych kątach widzi błysk ostrza unoszonego miecza.
- Kapitan Tristan mówi, że wszystko jest gotowe – i naczelny dostawca lodu także tak twierdzi. – Kristoff zszedł ze statku i objął obie siostry ramionami, co odsunęło myśli Anny od tematów, na których nie miała zamiaru się teraz skupiać. – A zegar z kalendarzem nalegają, żeby już ruszać.
- Tak, pospieszcie się! – Z pokładu rozległ się kolejny głos, tym razem cienki i wesoły. – Ja chcę już na przygodę!
- Już idziemy, Olaf! – zawołała do niego Anna, śmiejąc się na widok rozpartego między porożem Svena bałwanka. – Kapitanie? Na pewno mamy wszystko?
- Wszystko, co było na liście, wasza wysokość – zapewnił ją żeglarz.
Elsa westchnęła lekko, patrząc na swoich dawnych poddanych. Wyraźnie kochali Annę. Wiedziała, że zrzeczenie się korony było najlepszą rzeczą, jaką mogła dla nich zrobić. Jej siostra uwielbiała tych ludzi, kochała wizyty w miasteczku i była skłonna poznać się i porozmawiać z absolutnie każdym na świecie. Rozumiała ich problemy. Prawdopodobnie nie było lepszej kandydatki na władczynię w całej historii Arendelle. Serce jej rosło, gdy widziała, jak Anna spełnia się w swojej roli. Zawsze chciała mieć mnóstwo przyjaciół i, jak wyglądało, wreszcie mogła spełnić to marzenie.
Ona z kolei spędzała dni w Zaklętej Puszczy, badając Ahtohallan i poznając się z plemieniem jej matki. Zwłaszcza Honeymaren była dla niej wspaniałą przewodniczką. Pokazywała jej wszystkie zakątki, które znała, uczyła dawnych sztuk, pokazywała, jak samej zbudować jurtę i karmić renifery. Każdy wieczór spędzony w jej towarzystwie był cudowny. Przy niej naprawdę czuła, że jest wreszcie tam, gdzie powinna.
Co nie oznaczało, że nie tęskniła za siostrą więc wpadała do Arendelle gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Jak teraz. Czekała je obie wielka wyprawa, na której będą mogły zapomnieć o obowiązkach i zadaniach Piątego Ducha i królowej Arendelle.
Popatrzyła jeszcze raz na statek i poczuła lekki dreszcz. To nie tak, że bała się morza – zwłaszcza nie teraz, gdy miała przy sobie Nokka. Ale czuła lekki niepokój, patrząc na fale obmywające burty.
Tak czy inaczej, zaczął się już wieczorny przypływ i nie było żadnej więcej wymówki. Naprawdę musieli wypływać. Teraz.
Weszła na pokład, trzymając Annę za rękę. Z drugiej strony królowej szedł Kristoff, obejmując ją w pasie. Gdy wciągnięto trap, po raz ostatni pomachały do poddanych. Kotwica została podniesiona.
Podróż do Korony została oficjalnie rozpoczęta.
