Actions

Work Header

Pirat z Wysp Południa

Chapter 2: (Nie)miła niespodzianka

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Nigdy nie należy ufać facetom, których dopiero co się poznało, dziwnie pachnącym produktom mlecznym i meteorologom. To była pierwsza myśl, jaka przyszła Elsie do głowy, gdy wreszcie wróciła do przytomności.

Ostatnie, co pamiętała, to fala, która sprawiła, że świat obrócił się na bok o dziewięćdziesiąt stopni i koszmarny ból w skroni. Biorąc pod uwagę wszystko inne – prawdopodobnie przywaliła całą sobą o maszt. Kojarzyła tez krzyczącą Annę, walczącego z linami Kristoffa – w oczywisty sposób nie miał pojęcia, co robi, ale dzielnie wykonywał polecenia bosmana – i ślizgającego się po pokładzie Svena. Olafa straciła z oczy natychmiast, gdy niebo ściemniało i zaczął wiać wiatr. Pamiętała też marynarzy rozrzucanych po statku jak dziecięce zabawki. Niektórzy z wrzaskiem wylatywali za burtę. Fale rosły z każdą sekundą, chmury przeszywały koszmarne pioruny, a deszcz i wiatr prawie uniemożliwiały oddychanie. Próbowała pomóc ustabilizować kurs swoją mocą, ale niewiele to pomagało. Strach zazwyczaj wzmagał jej siły, ale tym razem lód jakby w ogóle nie chciał jej słuchać. Próbowała też przywołać duchy, ale Orkanka zupełnie zdusił hurgan, a Nokk znikł gdzieś w odmętach. Wypatrywała ich rozpaczliwie, ale bez skutku. Na moment przed utratą przytomności zadała sobie tylko pytanie, czy jej matka też w swych ostatnich chwilach wołała dawno niewidzianych przyjaciół, błagając ich o ratunek…

„A więc”, pomyślała, „rozwaliłam głowę. Pytanie, czy żyję.”

Otworzyła oczy.

Nad sobą zobaczyła ogromną, pomarańczową bestię o płonących oczach. Warczała gardłowo.

Wrzasnęła i zerwała się tak gwałtownie, że spadła z koi na której ktoś ją ułożył. Całe ciało przeszył jej ból.

- Mango! – krzyknął ktoś obok. – Uciekaj mi stąd, diable jeden!

Bestia, którą Elsa w pierwszej chwili w istocie wzięła za diabła i zdążyła już zrobić pół rachunku sumienia, by domyślić się, za co trafiła do piekieł, prychnęła i zeskoczyła z szafki na podłogę. Po dłuższym spojrzeniu okazało się, że jest niesamowicie wręcz wielką kotką. Obrzuciła Elsę spojrzeniem sugerującym, że ma szczęście, bo właśnie zamierzała przegryźć jej gardło, po czym oddaliła się niespiesznie w stronę drzwi.

- Wszystko w porządku?

Królowa spojrzała w bok. Nad nią stała niewielka dziewczyna o włosach koloru pszenicy, splecionych w warkocze sięgające pasa. Być może było to porównanie zbyt literackie i na wyrost, ale było też pierwszym, co Elsie przyszło do głowy.

No dobrze, może nie pierwszym. Inna cecha była bardziej charakterystyczna.

- Żyję – stwierdziła, starając się zebrać z podłogi. – Tylko… gdzie jestem? I gdzie są inni z mojego statku? – Nagle znowu napłynęły do niej kolejne wspomnienia sztormu. Rozejrzała się. Tak, zdecydowanie była na jakimś statku, ale nie na swoim. Za zlokalizowanym po prawej bulajem widziała morze, już spokojne, kołyszące się lekko, jakby udawało niewiniątko.

- Spokojnie, psze pani łaskawości – powiedziała nowa znajoma, podając jej rękę. – Po kolei. Jestem Layla. Dasz radę wstać?

- Elsa. – Złapała jej dłoń i spięła mięśnie, gdy została pociągnięta do góry. Zabolało mocno, ale dała radę znów usiąść na sienniku. Zakręciło jej się w głowie. – Ale… ty to już wiesz, prawda?

- Tak. – Przyznała, zakładając ręce na piersi. Elsa przez jedną, zawstydzającą sekundę zastanawiała się, jak to jest w ogóle fizycznie możliwe, ale zaraz potem odwróciła wzrok i starała się patrzeć gdzie indziej – gdziekolwiek, byle nie w dekolt. – Twoja siostra prawie od ciebie nie odchodziła przez ostatnie dni. Ledwie udało mi się ją odgonić.

- Anna… nic jej nie jest? – zapytała ze ściśniętym gardłem.

- Żyje, je za dwóch, a jej chłop za trzech. Nie mówiąc o reniferze.

Anna, Kristoff i Sven żyją. To było najważniejsze. Ale…

- A Olaf? – dopytywała.

- On jakoś mniej. Głównie niepokoi załogę swoim istnieniem.

Czyli bałwankowi też nic nie było. Odetchnęła nieco głębiej.

- Wasi marynarze też żyją i twierdzą, że to komplet. Poza kapitanem i pierwszym oficerem. Ich nie znaleźliśmy. Przykro mi.

Elsa wiedziała, że to i tak wieści graniczące z cudem, zważywszy, jak wyglądała sytuacja, ale i tak poczuła ból w sercu na myśl o stracie Tristana. On i Tomasz, wierny przyjaciel, gdy zbliżał się sztorm zapewniali, że dadzą radę przez niego przepłynąć… i najwyraźniej zapłacili najwyższą cenę za brak pokory wobec żywiołu.

Żywiołu, który ona sama przecież powinna umieć kontrolować!

- Ale… - Jej dalsze rozmyślania przerwał głos Layli. - Czy ja dobrze widziałam, że wasz statek to trójmasztowiec? Jakim cudem chcieliście obsługiwać go w piętnaście osób?

- Chętni mocno się nam wykruszyli… - Elsa pokręciła głową. – Panowała jakaś paskudna grypa. I tak mieliśmy szczęście, że tych piętnastu się znalazło.

- Powtarzam pytanie, jak chcieliście obsługiwać trójmasztowca piętnastką ludzi?

- Piętnastką ludzi i magią – poprawiła ją królowa, słusznie zakładając, że jeśli zna ją, to wie też o jej mocach. – Moje moce mogą bardzo łatwo sterować żaglami… i liczyłam na pomoc duchów żywiołów, ale… w sumie, nie wiem, co się stało! – jęknęła. – Nokk… powinien być z nami! Powinien nam pomagać, a ten sztorm…

- Poważana sprawa. Rzadko widuje się takie coś. Mieliście szczęście, że akurat przepływaliśmy i dało się was ratować. Wasz statek poszedł zupełnie w drzazgi.

- Zapowiadali… piękną pogodę – westchnęła królowa, bliska łez.

- Najwyraźniej Neptun was nie polubił. – Layla wzruszyła ramionami. – Zdarza się.

Elsa odetchnęła głęboko, starając się wziąć w garść, ale z każdą chwilą było to coraz trudniejsze. Sztorm. Morze. Znowu. Morze znów prawie zabiło Arendelle. Dlaczego to się ciągle przydarza? Czy to znowu przez nią? Tak jak przez nią zginęli jej rodzice, przecież płynęli szukać lekarstwa dla niej…

- Ej, ej, ej. – Layla stanęła naprzeciwko niej, nachyliła się i złapała za ramiona. – Nie panikuj mi tu! Słuchaj, oddychaj i skup się na chwili obecnej. Nazwij mi trzy rzeczy, które widzisz.

Elsa już otworzyła usta, ale stwierdziła, że przyznanie, że w tym momencie widzi głównie dwie rzeczy i swym rozmiarem przesłaniają jej jakieś osiemdziesiąt procent pola widzenia, byłoby zbyt wulgarne.

Ale tak, nieco wytrąciło ją to ze zbliżającego się ataku paniki. To dobrze, bo jakikolwiek statek by to nie był, nie chciałaby zawierać znajomości od niekontrolowanego zamrożenia kabiny. Kabiny? Kajuty? Przesunęła się nieco, żeby lepiej widzieć.

Pomieszczenie było niskie, ciasne, ale długie. Na ścianie wisiały… czy to były narzędzia ciesielskie? Chyba tak. A naprzeciw stał zamknięty kredens ze szklanymi naczyniami, wypełnionymi różnokolorowymi cieczami. Ktoś bardzo sprytnie pospinał je drobnymi troczkami, z drugiej strony wmontowanymi w drewno. Całkiem dobre zabezpieczenie przed rozbiciem pod wpływem kołysania. Stwierdziła, że musi to zapamiętać i zasugerować stolarzom i stoczniowcom w Arendelle.

- Elso? Trzy rzeczy.

- Co? A… tak. To… - Jeszcze jeden rzut oka dookoła. – Widzę piłę ręczną, coś, co wygląda na dłuto i kredens z lekarstwami. Bo to leki, prawda?

- W większości. – Uśmiech Layli, w mniemaniu Elsy, był nieco zbyt tajemniczy.

- Wiesz, wybacz, ale jakoś mnie to wszystko nie uspokaja. Zwłaszcza te piły.

Dziewczyna zaśmiała się.

- Nie martw się, tobie nic nie ucięliśmy. Choć było blisko.

Mróz znowu przeszedł Elsie po kręgosłupie.

- Słucham?

Dopiero teraz to zauważyła. Na rękach miała bandaże i opatrunki. Mogła nimi ruszać, ale bolały i… nagle coś sobie uświadomiła.

Na próbę pstryknęła palcami, chcąc wyczarować kilka śnieżynek.

Nic się nie stało.

- Och, nie…

- Tak, Anna zdążyła mi powiedzieć. – Layla usiadła obok, nieco rozluźniając sznurki w skórzanym gorsecie nałożonym na koszulę z szerokimi rękawami wykończonymi falbanką na mankietach. – Wybacz, ale doprowadzenie tego do porządku może zająć chwilę. Ręce miałaś praktycznie czarne od odmrożeń, aż po łokcie. Podryfowałabyś w tej wodzie jeszcze trochę i w ogóle byłoby po tobie.

Elsa słyszała, co mówi, ale nie dała rady wyłowić z tego sensu. Czuła się, jakby świat zaszedł mgłą.

Nie miała swoich mocy.

Nie wiedziała, jak się z tym czuła. Niby przyzwyczaiła się już, przyjęła i pokochała ich istnienie, pozwalały jej robić cudowne rzeczy. To był dar natury, dar od ludu jej matki… ale gdyby go nie było, być może jej matka nadal by żyła. Przez cały czas ten fakt tkwił jej boleśnie w podświadomości.

- Dziękuję ci – powiedziała w końcu, czując nieznaną pustkę w środku. – Za uratowanie nam życia. Mam nadzieję, że wasza załoga nie ucierpiała?

- Nie no, paru rannych jest, ale cóż, jesteśmy piratami, ryzyko zawodowe.

- To dob… co?

Świat nagle ucichł, latarenka kołysząca się pod sufitem przygasła jakby nieco, morze stało się ciemniejsze. A i tak była już noc, przynajmniej tak wnioskowała z widoku gwiazd.

- Ryzyko zawodowe – powtórzyła nieco wolniej Layla, jakby uznała, że to ta część tak zszokowała Elsę.

- Jesteście piratami?!

- A… no tak.

- I… ale… - Elsa nie miała pojęcia, jak powinna zareagować. – Ale… dobrze. – Odetchnęła głęboko i nieco się odsunęła. – Jesteście piratami.

- Tak, właśnie to powiedziałam.

- Więc… zakładam, że ten ratunek nie jest za darmo? – Królowa starała się, żeby jej ton głosu obniżył się i pogłębił. Podobno to sprawiało, że brzmiała poważniej. I groźniej.

- A widzisz, tu nas źle oceniasz, tak się składa, że jest całkowicie za darmo. – Wzruszyła ramionami Layla. – Nie ma okupu, długu wdzięczności ani znaleźnego.

Elsa uznała się już za całkowicie zbitą z tropu.

- Piraci, którzy ratują rozbitków ze sztormu i nie chcą nic w zamian… to bardzo miło, jesteśmy wdzięczni i dobrze by było, gdyby takich piratów było więcej, ale przyznasz chyba, że to niecodzienne.

- No też uważam, ze jakaś drobna sumka to by nie zawadziła – przyznała z rozbrajającą szczerością, zarzucając jeden z warkoczy na plecy. – Ale kapitan jest nieugięty, a ja go lubię, więc niech ma. Chociaż moja załoga też jest nieco rozczarowana.

- Twoja… zaraz, ilu was tu jest?

- A, no tak. To może w ten sposób. – Layla podniosła się, zdjęła z głowy czarny, trójgraniasty kapelusz, obramowanym złotą nicią i ozdobiony pawim piórkiem, i skłoniła się tak nisko, że aż wspomnianym omiotła podłogę. - Jestem Layla Rogers, kapitanka „Gwiazdy Zarannej”. Mój statek płynie tu obok, po sterburcie. Prowadziliśmy akcję ratunkową wraz z tą oto piękną jednostką, na której właśnie się znajdujemy. – Powiodła teatralnie dłonią dookoła. Efekt zepsuło nieco to, że zawadziła końcówką palca o jedną z pił. Żelastwo zakołysało się, trącając inne żelastwa i wywołując nieprzyjemny brzdęk. – Czyli… tak. Masz tu dwa statki, dwie załogi i dwóch kapitanów, mnie i… no, tego drugiego.

- I oba statki są pirackie.

- Tak jest.

Zanim Elsa zdążyła dopytać o coś jeszcze, drzwi otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wpadła jak kolejna burza Anna. I, oczywiście, natychmiast rzuciła się siostrze na szyję. Elsa, mimo bólu, jaki jej to sprawiało, ścisnęła ją z całych sił, czując, jak większa część napięcia opuszcza jej ciało. Nie to, żeby nie wierzyła słowa Layli o ratunku, ale teraz, gdy wiedziała, że są otoczone przez piratów…

- Boże, jak się cieszę, że się obudziłaś! – łkała Anna, tuląc się z całych sił. – Nie mogliśmy cię dobudzić, wyglądałaś…

- Jak trup – dokończyła za nią Layla.

- Żyję, Anno, jest… dobrze. – Przyciągnęła siostrę jeszcze mocniej. – To piraci. – Szepnęła je j do ucha najciszej, jak umiała, mając nadzieję, że Anna usłyszy przez szum fal za burtą.

- Wiem – odszepnęła. - Ale wyglądają na miłych.

- Elso!

Do pokoju weszli Olaf i Kristoff, a w drzwiach pojawił się roześmiany pysk Svena.

- Tu się zaczyna robić ciasno – stwierdziła Layla.

- A i owszem! – krzyknął ktoś za reniferem. – To jest nadal lazaret! Weźcie mi stąd to zwierzę!

Spojrzeli ciekawie. Ktoś właśnie przeciskał się za lewym bokiem zwierzaka. Po chwili udało mu się dopchać do środka.

Był to wysoki, szpakowaty mężczyzna, ubrany w biały fartuch kuchenny, z wąsami i szpiczastą bródką. Wydawał się bardzo niezadowolony.

- Ahoj, Vitautas – rzekła spokojnie Layla. – Tak tylko pragnę zaznaczyć, że skoro wszyscy są zasadniczo przytomni, to obecność zwierzaka…

- Ale po drugiej stronie drzwi, czyli za jego zadem, już nie wszyscy – prychnął, odstawiając trzymaną w ręku torbę na podłogę. – Tylko jej wysokość dostała izolatkę. Tam nadal leżą ranni i chorzy, wynocha z tą sierścią!

- Jeszcze niedawno był tu kot…! – zaprotestowała Elsa.

- Ćśśśś! – syknęła Layla. – Nie wspominaj o tej bestii.

- Zresztą, to członek załogi w randze oficera i ma prawo łazić gdzie chce, niezależnie od tego, co ja o tym sądzę – dodał ich nowy gość, wciąż marszcząc brwi.

- Dobra, dobra, już! – Kristoff podniósł ręce w obronnym geście. – Chodź Sven, jesteś niehigieniczny.

Gdy on zajął się wyprowadzaniem wyraźnie urażonego przyjaciela, przybysz podszedł do koi i przyjrzał się uważnie niedawnej królowej.

- Miło widzieć Waszą Wysokość przytomną – rzekł. – Jestem Vitautas. Lekarz pokładowy.

- Elsa, dawna królowa Arendelle – przedstawiła się, skłaniając lekko głowę. – Serdecznie dziękuję za ratunek.

- Nie ma sprawy, a teraz przejdźmy do rzeczy. – Wyjął zza pasa notatnik. – Czy odczuwasz, pani, ból w jakiejkolwiek części ciała?

- Nie bardzo – odpowiedziała niepewnie.

- Zawroty głowy?

- Może lekkie.

- Swędzenie, pieczenie, drapanie w gardle?

Elsa przygryzła wargę i spróbowała znów pstryknąć palcami. Znów nic się nie wydarzyło, ale poczuła lekkie ukłucie w żyłach. Jakby nagle wypełniły się małymi igiełkami. Syknęła i przeklęła w myślach. Więc to jednak jej się nie wydawało.

- W gardle nie – rzekła w końcu. – Ale moje ręce…

- Do rąk przejdziemy za chwilę, Wasza Wysokość – przerwał jej, przenosząc torbę na jej posłanie. – Teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym cię zbadać. Czy chcesz, żeby twoja rodzina była przy tym obecna?

- Och? Tak, jak najbardziej! – zapewniła, łapiąc Annę za rękę.

- To ja wyjdę. – Layla zeskoczyła z koi. – Zupy ci przyniosę, bo pewnie ci trochę burczy w burzchu, co?

W tym momencie królowa uświadomiła sobie, że owszem, jest wściekle głodna.

- Tak, chętnie.

- Zupa z pewnością będzie dobrym pomysłem – przyznał lekarz, gdy piratka już wyszła a on wyjął cały potrzebny mu do badania sprzęt. - W porządku. Zaczniemy więc od podstawowych odruchów…

Następne pół godziny życia Elsy było pełne stukania, mierzenia, szczypania, osłuchiwania, oglądania – także przez szkło powiększające - i stawiania małej, zapalonej świeczki zdecydowanie zbyt blisko jej oczu. Co jakiś czas zerkała tylko z niepokojem na Annę, ona jednak tylko szeptała, by się nie martwiła, bo ręczy za fachowość pirackiego doktora. W końcu Vitautas schował wszystko i stwierdził, że wszystko jest w znacznie lepszym porządku, niż się spodziewał.

- Jak na kogoś, kto trzy dni leżał w gorączce, jesteś w zdumiewająco dobrej formie, pani.

- Bardzo się cieszę – uśmiechnęła się niepewnie. – Ale, moje ręce…

- Tak, tak, co do rąk. – Sięgnął znów do torby i wyjął z niej mały, zakręcany pojemnik. – Niestety, odmrożenia są głębokie. Zrobiłem, co w mojej mocy, ale trzeba będzie zmieniać codziennie, rano i wieczorem, zmieniać bandaże i smarować skórę tą maścią. Należy jednak nastawić się, że gojenie potrwa kilka tygodni.

Elsa pokiwała głową, biorąc pudełko w ręce. Maść wewnątrz nie wygląda jak nic szczególnego. Zwykły, biały krem, bez zapachu i bez tekstury. Jeśli jednak naprawdę miało jej to pomóc…

Wzdrygnęła się, gdy Olaf wskoczył na jej koję.

- Wiedziałem, że nic ci nie będzie – powiedział, przytulając się do jej drugiego boku, naprzeciw Anny. – No bo przecież… ja żyję, prawda? Więc i ty musisz żyć.

- Nic mi nie jest, kochani. – Elsa ścisnęła ich mocniej. – Ale co z wami? Anno?

- Poturbowało nas, ale żyjemy – powiedziała, ocierając policzki. – I nawet nasi marynarze żyją. Wyłowili nam prawie załogę! Tylko kapitan i…

- Tak, już o tym wiem. – Królowa również posmutniała. – Ale na pewno jesteś cała?

- Tak, byłam wyziębiona i z siniakami, ale żadnych trwałych urazów. Kristoff i Sven też. Ale z tych marynarzy… dwóch straciło nogi.

Elsie ścisnęło się gardło.

- Tak tylko dodam, że już im to naprawiliśmy. – Szybko wtrącił Vitautas. – Mamy tu piekielnie zdolnego cieślę, stolarza i mechanika, więc teraz mają drewniane i to luksusowe. – Spojrzenie sióstr i Olafa mocno sugerowało, że nie uważają tego za szczególnie pocieszające. – Wskazuję pozytywy. Ostatecznie, zawsze mogli stracić głowy.

- Tak… w każdym razie, szukaliśmy cię strasznie długo – ciągnęła Anna, znów zwracając się do siostry. - Kiedy mnie wyłowili, chcieli już odpływać, bo nadal był potworny wiatr i burza, ale mówiłam, że ty na pewno gdzieś jeszcze jesteś, że… - Po policzkach znowu zaczęły spływać jej łzy.

- I jestem. – Elsa znowu ją przytuliła.

- Zgodzili się nadal szukać… tak strasznie bujało, myślałam, że tym razem wszyscy na pewno się potopimy, ale jakoś udawało im się nawigować i w końcu cię znaleźli…

Królowa cały ten czas, mimo wzruszenia i ogromnej ulgi, intensywnie analizowała sytuację. Piraci – czy czymkolwiek byli – zdecydowanie nie wydawali się wrogo nastwieni. Wręcz przeciwnie, przypłynęli i ratowali ich, i to wszystko, według Anny, nadal w tym sztormie…

Nie, coś tu zdecydowanie nie grało.

- Zupa będzie za moment! – zabrzmiało od drzwi i znów pojawiła się Layla. – Kończy się podgrzewać. A, Vitautas? Ten z obitą głową cię woła.

- Ech. – Doktor podniósł się i wyszedł, przykazując Elsie, że zaraz powinien wrócić. Oraz, że powinna zjawiać się u niego codziennie, by mógł kontrolować proces gojenia się ran. Oraz, by się nie przemęczała.

Elsa, jako dobra pacjentka, pokiwała głową i natychmiast zwróciła się do Layli.

- Laylo, jesteś kapitanką statku obok, tak? A, jeśli można… gdzie jest kapitan tego statku? Bo rozumiem, że jesteśmy mu winne co najmniej gorące podziękowania. Anno? Spotkałaś go już? Albo ją?

Anna pokręciła przecząco głową a Layla westchnęła i wywróciła oczami.

- Tak, z tym może być problem.

- Ponieważ…?

- Ujmijmy to tak, uratował wam tyłki, ale nie chce ani podziękowań, ani wdzięczności ani w ogóle niczego, odwiezie was do Arendelle jak najszybciej się da i na tym wolałby poprzestać.

Anna i Elsa spojrzały na siebie – jedna ze zrezygnowaniem, druga z niedowierzaniem.

- Nie wiem, czy mogę mówić za siostrę, ale ja jednak bardzo chciałabym go przynajmniej poznać. W końcu, jak sama to ujęłaś, uratował nam tyłki. – Elsie zaczynało to coraz bardziej śmierdzieć. – Anno? A w czasie sztormu, nie widziałaś go?

- W czasie sztormu to ja w ogóle niewiele widziałam. – Wzruszyła ramionami. – Przez ten deszcz… a, no i rozwaliłam sobie łuk brwiowy, o tu… - Wskazała nad lewe oko i odgarnęła grzywkę. Dopiero teraz Elsa zarejestrowała kilka małych szwów, zrobiony tak zgrabnie, że naprawdę można było go przeoczyć. – Trochę to utrudnia.

- Ale ja chyba widziałem. – Znów wszedł Kristoff, już bez Svena. – Ale tylko ogólnie, bo naprawdę lało jak z cebra. Widziałem, jak krzyczeli do kogoś „kapitanie!” i ten ktoś skakał po linach jak małpa. Aż się zdziwiłem, że kapitan się tak naraża… ale nic bliżej.

- Dobra… Laylo, jak kapitan ma na imię? Chociaż tyle chyba możesz nam zdradzić?

- Nie mogę.

- Ale dlaczego?

- Bo ten geniusz wyraźnie mi tego zakazał. Jak nie chce, to nie.

- Nie da rady. – Anna położyła rękę na ramieniu siostry. – Próbujemy się doprosić odkąd tu jesteśmy i odkąd sztorm ucichł.

Królowa westchnęła.

- Dobrze. Chociaż to wszystko jest… strasznie dziwne. Ale niech tam będzie, ważne, że jesteśmy, nic nam nie jest i płyniemy do domu. Bo płyniemy, prawda? – Spojrzała podejrzliwie na Laylę.

- Znaczy, zasadniczo to płyniemy do Hetycji – odpowiedziała. – Ale cóż, skoro kapitan chce zbaczać z kursu i zahaczać o Arendelle, no to jego sprawa. Ja go od tego odwodzić nie będę. – W jej oczach przez moment błysnęła przebiegłość, która znów zbudziła dzwonki alarmowe w głowie Elsy. – Ale, jeśli chcecie, mogę go znaleźć i zapytać, czy naprawdę nie chce zmienić zdania w tym temacie…

Wszyscy natychmiast zgodzili się, że to dobry pomysł, a gdy tylko Layla znów wyszła, zaczęli rozważać sytuację wspólnie. Wydawała się zdecydowanie zbyt dobra i nikt nie widział, co z tym zrobić. Kristoff i Anna zapewniali, że załoga na pokładzie jest zdumiewająco przyjazna – choć pełna kolorowych osobowości – niczego im nie brakowało, mogli chodzić wszędzie, gdzie chcieli, poza pomieszczeniem dla nawigatorów i kajutą kapitana. Nie wyglądało to nijak na porwanie przez piratów.

- Może to znajomi Czerwonej i Inger? – zaproponowała Elsa. – Może po prostu nas znają ze słyszenia, i…

Rozważania przerwał im nagły, wyraźnie podekscytowany krzyk nad głowami i poruszenie, jakby nagle dziesiątki nóg zerwały się i biegły w jedno miejsce.

- Coś się dzieje na pokładzie – stwierdził Kristoff. – Chodźcie, zobaczymy… Elso, może ci pomóc?

Elsa uparła się, że sama sobie poradzi (mimo swych lekkich zawrotów głowy) a więc, małymi kroczkami, wyszli z kajuty. Minęli lekarza okrętowego, który właśnie badał innego pacjenta i spróbował ich zatrzymać ostrym „Hej, dokąd?!”, ale Anna tylko rzekła przepraszająco, że zaraz wrócą i prosimy się nie przejmować. Omietli szybko wzrokiem lazaret, w którym faktycznie leżeli inni ranni – część też próbowała się podnosić i iść na pokład, z raczej marnymi rezultatami. Na łóżkach widzieli swoich ludzi, otulonych kocami i w wyraźnie lepszym stanie niż wedle wszelkich ocen być powinni – natychmiast zapewnili ich, że wszystko jest dobrze, ale muszą sprawdzić, co się wyprawia. A zaraz potem dotarli do schodów. Były solidnie oblepione przepychającymi i trącającymi się nawzajem piratami, najwyraźniej niezaznajomionymi z konceptem kolejki, próbującymi jak najszybciej wyjść na zewnątrz.

Nad statkiem, który okazał się całkiem zgrabnym dwumasztowcem, rozciągała się noc. Ale aksamitnie czarne niebo zostało w jednym miejscu rozprute przez jasnoczerwoną smugę komety.

- Ale piękna! – zachwyciła się Anna, gdy wreszcie się przedarli przez tłum; strategicznie i nie odrywając oczu od pięknego zjawiska astronomicznego, weszli po kolejnych rzeźbionych schodach na rufę, by mieć jak najlepszy widok. Ulokowali się tuż przy kole sterowym. – Nadworny astronom mówił coś o pojawieniu się komety? – spojrzała na Kristoffa, który tylko wzruszył ramionami. – A Yelena? Elso?

- Też nie – odpowiedziała królowa, nie mogąc się napatrzeć. Kometa była ogromna. Jej warkocz przecinał nieboskłon na dwie połówki.

- Czy ona zaraz w nas uderzy i zakończy wszelkie życie na tej planecie? – spytał niepewnie Olaf, łapiąc za koszulę Elsy. Kilku stojących najbliżej piratów spojrzało na niego z przerażeniem.

- Spokój, spokój – rozległ się ciężki, basowy głos tuż obok. Elsa odwróciła się i ujrzała wysokiego, barczystego mężczyznę o skórze tak ciemnej, że prawie czarnej. Jako żywo przypominał niedźwiedzia. Łysego. – Nic nie uderzy. To dobry znak! Wszystko idzie zgodnie z planem.

- Dobry? – Anna odgarnęła włosy z oczu. – Dlaczego?

Nagle statek zakołysał się, jakby w coś uderzył. Z dziesiątek gardeł wydarł się zaskoczony okrzyk, kilku piratów przewróciło się, Svenowi – obserwującemu wszystko z dzioba – rozjechały się kopyta. Nawet Layla, którą właśnie zobaczyły na drabince przy grotmaszcie, nieco się zachwiała.

Anna też niemal upadła, ale ktoś z tyłu zdążył ją złapać.

- Och, dziękuję, taka ze mnie…

To, jak jej siostra nagle pobladła a słowa podziękowań zamarły jej na ustach, natychmiast zwróciło uwagę Elsy. Był to ten szczególny rodzaj ciszy, który nastaje na chwilę przed wybuchem.

Odwróciła się powoli.

Tak, od początku wiedziała, że coś było nie tak. Od początku oczekiwała jakiejś pułapki. Spodziewała się niemal wszystkiego.

Ale książę Hans z Wysp Południa i tak zdołał ją zaskoczyć.

Notes:

Czerwona i Inger pojawiły się w "Polar Nights" - powieści Jen Calonity i Mari Mancusi.